Obudził
mnie dźwięk smsa. Telefon grzmiał tuż nad uchem, musiałem zasnąć z telefonem w
ręce. Z ledwością otworzyłem oczy przedzierając się przez powódź zbyt jasnego
światła wypływającego przez okno. Niemal po omacku dogrzebałem się do
wibrującej wiadomości. Literki z wyświetlacza zlały się w jedno słowo
„Złaźnadół”. Nadawca – Cycu. Czyżby impreza skończyła się dopiero teraz? Hmm…
była już pawie ósma rano. Moją pierwszą reakcją były słowa z katowanej wczoraj
piosenki „Pierdolę to”. Ciężko się było z tymi słowami nie zgodzić, ale
postanowiłem się zwlec z wyrka i sprawdzić cóż to za sprawa ściąga mnie na dół.
Ubrałem śmierdzącą kacem koszulkę i wzułem na nogi zmęczone brudne buty.
Zejście z pierwszego piętra wydawało się być wyczynem godnym medalu za
ofiarność i odwagę… bo przecież ryzykowałem natychmiastowego pawia. Na dole
czekał Cycek, jak zwykle bez większych oznak kaca. Zapaliliśmy papierosa, dość
oszczędnie w słowa opowiedział mi jak skończyła się impreza i jak doturlaliśmy
się do domu.
- Oo, no nieźle - skwitowałem wzdychając
głęboko.
- Nieźle to będzie dzisiaj,
idziemy do Karoliny na domówkę.
- Wolałbym sobie dać dzisiaj
spokój, ileż można… który to dzień z rzędu co?
- Pierdolisz jak zwykle. Wakacje
są. Będziemy koło 16 bo trzeba jeszcze parę rzeczy zorganizować przed imprezą.
Dziś pobawimy się inaczej.
- Nie wiem, zobaczymy.
Impreza
była mi dziś potrzebna jak łysemu fryzjer. Dobra… męska popijawa jeszcze by
przeszła, ale imprezowe lachonarium pełne koleżanek Karoliny widziało mi się
bardzo średnio. Nie mogłem się ostatnio odnaleźć w kontaktach z dziewczynami.
Jednak mając w dupie co będzie później poszedłem do łóżka odespać te kilka dni.
Kiedy
zszedłem na dół już na mnie czekali, Cycu, Przemo i Tylecki. Poczułem, że znów
zawodzi moja asertywność. Ruszyliśmy więc do sklepu w poszukiwaniu alkoholowych
promocji, na takie balety najlepsza będzie wódka – pomyśleliśmy wszyscy zgodnie.
Nasz ulubiony supermarket zawsze miał dla nas jakieś miłe niespodzianki w tym
względzie. Najwidoczniej nie tylko my postanowiliśmy uczcić hucznie ten
wakacyjny piątek. Półki na dziale monopolowym uginały się nie tylko pod
butelkami nań stojącymi ale także pod ciężarem spojrzeń ludzi zwiedzającymi
alkoholowe alejki. Można by tam zrobić powszechny spis ludności. W tym tłoku
odnaleźliśmy nasze przeznaczenie – Gorzka Żołądkowa DeLux za jedyne 17,99.
Sztuk trzy… teraz jeszcze jakaś dobra przepitka i można jechać z koksem. I tak
dojechaliśmy do kasy, kolejki długie jak za komuny, której żaden z nas
osobiście nie pamiętał. Jak zawsze te dłużące się w oczekiwaniu minuty
wykorzystywaliśmy na obśmiewanie wszystkich w około, w każdym z
kolejkowiczów-zakupowiczów było coś śmiesznego. Przelecieliśmy nieświadomie
część z nich, aż zatrzymaliśmy się na grupce młodych dziewczyn. To znaczy ja
się zatrzymałem, odcinając się od kumpli, którzy dalej zaśmiewali się na głos. Moją
uwagę zwróciły trzy niewiasty, które najwidoczniej też wybierały się na jakąś
małą imprezkę. W pewnym momencie złapałem wzrok jednej z nich, intrygująca ruda
istota popatrzyła przez swoje okulary w moją stronę zapewne za sprawą moich
głośnych kolegów. Zatrzymała się na mnie, a ja utkwiłem w niej. Nasze oczy
spotkały się na kilka sekund, jednak zauważyła, że ją obserwuję i nerwowo
odwróciła głowę w drugą stronę. Z transu wyrwało mnie sztandarowe „Gdzie się
gapisz?!”. Na kolegów zawsze można liczyć.
- Ruda Ci się spodobała? – ironicznie
rzucił Przemek.
- A co to patrzeć nie można…
- Nie masz co patrzeć, nie Twoja
półka, starsza od Ciebie i w ogóle.
- O kurwa najstarszy się
odezwał! Poza tym, skąd wiesz?
- Bo wiem, a jakby nie mój dowód
osobisty to byś nie pił wódki gówniarzu.
Ekwipunek
spakowany w plecaki – możemy ruszać. Chłopaki dość tajemniczo zaproponowały,
żebyśmy jeszcze na chwilę zeszli nad rzekę. Strome zejście wśród gęstych
krzaków gwarantowało niewidzialność - świetna miejscówka do plenerowego chlania
nad samym brzegiem Sanu. Cycu wyjął z kieszeni foliową torebeczkę z zieloną
zawartością, a Tylecki podał mu bibułki. Z ich uśmiechniętych spojrzeń można
było wyczytać slogan wszystkich marichuanistów – „Blanty kręce – po to mam
ręce”.
Dopiero teraz pojawiła mi się w głowie myśl, że to może być
pozytywny wieczór. Usiadłem więc na kamieniu czekając na rytualnego skręta
rozkoszując się pięknym słonecznym widokiem.
Na
stole leżała świeżo otwarta flaszka wódki, znalazłem czystą szklankę i zrobiłem
sobie delikatnego drinka z Colą. Siedziałem na kanapie, rozmawiając z Tomkiem,
istną dusza towarzystwa podczas wszelkiego rodzaju melanży. Ludzie przewalali
się we wszystkie strony krążąc tam i z powrotem. Myślę, że było około
trzydziestu osób. Przyszedł Przemek wołając nas na zewnątrz. Wyszliśmy do
ogrodu patrząc jak dwie pijane blondynki próbują przeskakiwać nad ogniskiem. Siostra
Karoliny strasznie się tym podnieciła dołączając do nich… robiły strasznie dużo
hałasu, ale trzeba im przyznać były na ten moment gwiazdami i prawdziwą
atrakcją wieczoru. Wódka, karkówka z grilla i tańczące rusałki … jest dobrze. Tomek
dolał mi do szklanki, a Przemek zaproponował papierosa, odmówiłem.
- Ty wiesz, że ta ruda tu jest? – zapytał przekornie.
- Jaka ruda… ? - odparłem ze
zdziwieniem.
Tomek w swoim stylu wrzucił:
- Co macie jakieś następne do tańcowania przy ognisku?
- No ta ruda ze sklepu, w którą się wgapiałeś.
- Musiało Ci się zdawać, zauważyłbym.
- Z widzenia… i nic mi się nie zdawało. Przyszły tu jakieś pół godziny
temu.
- Ja tu wam zaraz wszystkich namierzę! A jak nie to pytaj Karoliny, ona
tu chyba wszystkich zna przecież – znów dorzucił zachwianym głosem Tomasz.
- Dobra, nie ważne. Chodźcie sobie usiąść na dupie wreszcie –
uciąłem gadkę.
Wcale jednak nie było takie „nie
ważne”. Przemek podsycił moją ciekawość i wprowadził lekki zamęt, który jednak
po chwili zalaliśmy następną porcją wódy. W połączeniu z zielskiem alkohol
działał dużo intensywniej, ale nie zmulił mnie jak zawsze. Przeciwnie, byłem
pobudzony i szukałem jakiejś nowej rozrywki. Wróciłem do wewnątrz rozglądając
się po domu, szukając obiektu ciekawszego niż ognisto pijany taniec nad
ogniskiem. Z kuchni wyszła gospodyni.
- Gdzie się chowałeś przez cały czas? Właśnie robię kisiel dla Marty…
haha.
- Dziś rano miałem strasznego kaca… więc dopiero się rozkręcam. Widzę,
że niektórzy rozkręcili się już na dobre. Widziałaś te laski? Twoja siostra do
nich dołączyła.
- Taak, nieźle szaleją hehe. Tak trochę przez przypadek je zaprosiłam.
Opowiadaj co u Ciebie, dawno się nie widzieliśmy.
- No faktycznie. U mnie… hmm, nie będę zanudzał – kiepsko. Szczerze
mówiąc szukałem jakiejś rozrywki, bo towarzystwo się jakoś podzieliło na
grupki. Yyy.. zapraszałaś jakąś rudą dziewczynę?
- Ja będę za parę dni ruda hehe! Rozrywki
szukałeś czy dziewczyny głupku? Widzę, że pijesz wódkę … co powiesz na „białego
rosjanina”?
- Ruskich to ja nie lubię, ale
dawaj.
O
kurwa… biały rosjanin anektował mój błędnik niczym Putin Krym – przez chwilę
świat był nieczytelny jak cyrylica. Karolina też zaczęła delikatnie wariować i
zaśmiewać się ze wszystkiego, opowiadała mi o nowym liceum i chciała pokazać
najświeższe prace. Jednak mi w głowie nadal siedziała ta dziewczyna. Skoro ona
tu jest to znaczy, że siedzę w złym pomieszczeniu. Lekko plącząc język
powiedziałem Karolinie, że na zewnątrz ktoś gra na gitarze i że trzeba iść
powrzeszczeć razem z nimi. Przecież „Whiskey moja żono” już czekało na grupową
orgię zafałszowanych dźwięków. Wyszliśmy z kuchni, a ja rzuciłem z czkawką na
ustach „Idę do kibla, zaraz bede”. Karolina wyszła przez taras a ja uderzyłem w
stronę łazienki. Chwyciłem za klamkę. Zamknięte.
- Już momencik! – odezwał się piskliwy
dziewczęcy głos.
Stałem
oparty o ścianę i analizowałem okleinę łazienkowych drzwi. Po chwili się
otworzyły, a zza nich zaczęła wyłaniać się czerwona czuprynka. Na początku
myślałem, że to nie ona … że to takie życzeniowe przywidzenie. To jednak nie
halucynacja, to właśnie tą dziewczynę widziałem kilka godzin temu.
- Wolne, możesz… – szybko wystrzeliła z
siebie nerwowo rozglądając się na boki.
- Eee… dzięęki – wydukałem zaskoczony
czując wirujące ukłucie w okolicach żołądka.
Delikatnie
podskakując na palcach oddaliła się kołysząc włosami i pośladkami. Wszedłem do łazienki i z wielkim znakiem zapytania
nad głową oddałem mocz. Z niedowierzaniem uśmiechnąłem się sam do siebie pod
nosem.
- A co to jeszcze trzeba prosić kolegów o
kupienie flaszki? – usłyszałem z kuchni, szybko odwracając się w jej
stronę.
- Tak się składa, że dowodów nie dają na
zawołanie po siedemnastce.
- Uuu, to na mnie nie licz, nie upijam
nieletnich.
- Ze mną się nie napijesz
koleżanko?
Podszedłem
bliżej, by złapać bliższy kontakt. Omal nie tracą równowagi zatrzymałem się
opierając się rękami o ten sam co ona blat. Teraz mogłem przyjrzeć się bliżej.
- … Gdzie kolegów zgubiłeś?
- A sobie śpiewają na zewnątrz,
chyba się nie zgubili. Ale znalazłem Ciebie.
Moja
percepcja nadal była pobudzona wspomagaczami. Nachyliłem się dyskretnie przy
okazji stabilizując pion… pachniała truskawkami. Była prześliczna, urzekała
mnie jej naturalność. Delikatny makijaż podkreślał twarz ozdobioną śmiejącymi
policzkami i milczącymi oczami. Wyłowiłem z pod okularów zielonookie
spojrzenie, które próbowało mnie ignorować. Czarna bluzka dość szeroko
odsłaniała ramiona pokazując dziwnie umiejscowioną bliznę po szczepionce.
- No tak, znalazłeś – odepchnęła się
niczym skoczek narciarski z rozbiegu by ruszyć ku wyjściu. Po chwili zniknęła za
zamglonymi drzwiami na taras obierając mi radość patrzenia.
Chyba
byłem już zbyt pijany. Kołowało mi się w głowie, trzeba było złapać trochę
świeżego powietrza i się otrzeźwić. Dom był całkowicie pusty, wszyscy byli na
podwórku. Poszedłem i ja w stronę gromkich okrzyków męskich barytonów i
damskich sopranów łączących się w gniewny krzyk imprezowej wolności. Dziabniętym
spojrzeniem obczaiłem z dystansu gdzie schowała się moja tajemnicza koleżanka. Nie
mogłem znaleźć moich kompanów, z którymi tu przywędrowałem - najpierw
ustrzeliłem całkowicie uchlaną Karolinę, obok niej Tomek… a szczęśliwym trafem obok
Tomka znalazła się dziewczyna przez którą chwilę wcześniej zawirowały mi w
brzuchu legendarne motyle. Patrzyłem na nią i wkurzało mnie, że nie znam jej
imienia. Delikatnie nuciła ze wszystkimi Neila Younga „Rockin’ in the free
world”. Trawa była już mocno skąpana w rosie, bezszelestnie wystartowałem w
kierunku nieznajomej stając z tyłu między nią a Tomkiem. Oboje obrócili się
zdziwieni kiedy chwyciłem ich za ramiona, próbując się tam wcisnąć.
- Przepraszam, można? Słyszałem, że Tomek
trzyma tu dla mnie miejsce.
- Śmiało, my właśnie stąd
idziemy – prawie obrażonym głosem odparła.
- Idziemy, kto, gdzie, jak?
- Z dziewczynami wybieramy się
do sklepu po piwo. Bo podejrzewam, że Ty nas w tym nie wyręczysz młodzieńcze.
- Do najbliższego cpn’u trochę daleko. Ale
przypomniałem sobie, że muszę kupić chleb… to mogę potowarzyszyć wam w tej
wyprawie – popatrzyłem z głupkowatym świadomym zażenowaniu na jej
koleżanki, które zaczęły się uśmiechać.
Ku
mojemu zdziwieniu, Ruda podchwyciła głupi żarcik odpowiadając, że o tej porze
na pewno nie ma świeżego pieczywa.
- Okeej, to weź jakiś plecak, przynajmniej
poniesiesz nam to piwo.
Wychodząc
w drzwiach minęliśmy moich ziomków, więc prześliznęliśmy się przez lekko
szyderczy ostrzał spojrzeń. Na zewnątrz było już dość zimno, sierpniowe noce
nie rozpieszczały upalną atmosferą. Mijaliśmy nieliczne pijackie grupki krążące
w celu dalszej libacji. Chłodny wiatr omiatał prawie puste już o tej porze
ulice, lecz moją głowę rozgrzewał ciepły, lekko przepity głos tego
zdumiewającego mnie zjawiska. Dziewczyny zaśmiewały się chichocząc słodko a ja
zastanawiałem się co tutaj robię.
Nie miałem pojęcia dlaczego to
robię, jedyne co przychodziło mi do pijanego umysłu to „głos serca”. Brzmiało
idiotycznie. Może bardziej instynkt i burza zmysłów … może temperament. Przez
całą drogą walczyłem ze swoimi nieposklejanymi myślami, których barwy były
jaskrawe od wódki i palenia.
Doszliśmy na miejsce a dziewczyny
zaczęły gmerać w portfelach. Chwilę to trwało, ja stałem i patrzyłem. Dostałem
trzy ostre pytające spojrzenia … odpowiedziałem zniecierpliwionym krząknięciem
licząc na to, że koleżanki pójdą na zakupy a ja zostanę choć na chwilę sam na
sam z tą pięknością. W jednej chwili wszystkie trzy obróciły się na pięcie w
stronę wejścia. W ostatniej chwili chwyciłem za ją za rękę … popatrzyła
zdecydowanie w moje oczy.
- Dla mnie dwie Warki – wymamrotała przez zęby do psiapsiółek.
- Yyy… ja dziękuję. Chleba nie szukajcie…
Usłyszałem tylko synchroniczne „W
porządkuuu…” i weszły do środka.
Podniosłem jej dłoń, którą nadal
trzymałem w swojej i schyliłem się delikatnie ją całując.
- Kuba.
- Ewelinaa – w jej głosie usłyszałem zakłopotanie, które zastąpiło
pewność siebie.
- Niezmiernie mi miło. Ale na razie proponuję odłożyć uprzejmości na
bok … którędy uciekamy? Yyy może tamtędy – zapytałem wskazując w
nieprzemyślanym kierunku.
Kiwnęła głową zatwierdzając plan
ewakuacji. Podbiegliśmy kawałek by zniknąć z pola widzenia kompankom Eweliny.
Minęliśmy stację PKP i wbiegliśmy na wiadukt kolejowy. Dobre miejsce do złapanie
oddechu. W gwieździstej scenerii nieba próbowaliśmy opanować zadyszkę.
- Wiedziałam, że będziesz na tej imprezie. Nie wiem dlaczego ale
wiedziałam.
W jej głosie brzmiała ulga i
satysfakcja. Czuć było, że zszedł z niej stres.
- Kobieca intuicja?
- W takich sprawach nigdy mnie nie zawodzi. Cieszę się…
- Oo, w takich sprawach… czyli w jakich?
- Jak będziesz grzeczny to ci opowiem.
- To chodź, grzecznie sobie pospacerujemy Ewelino.
- Chodźmy Jakubie. Bo to nie ty znalazłeś mnie, tylko ja ciebie.
I poszliśmy. Z ożywioną rozmową
na ustach szliśmy bezwiednie w stronę mojego domu.
W rozmowie chyba oboje próbowaliśmy ustalić z jakiego powodu
się spotkaliśmy, opuściliśmy imprezę i właśnie rozmawiamy łażąc nocą po
mieście. Wydawało mi się, że Ewelina wie więcej niż ja.
Dobrze, że wyszedłem z domu tego dnia wykazując się brakiem
asertywności. No cóż… poszliśmy sprawdzić przeznaczenie.
Aż chciałoby się powiedzieć "opowiedz co było dalej!".
OdpowiedzUsuńWyczuwam w tej historyjce ździebko prawdy. Nie wiem, może się mylę... a może napisałeś to w taki sposób, że chce się wierzyć, że to zdarzyło się naprawdę.
P.S. Dlaczego Ruda? ;>