poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Mahomet do góry


     W ostatnim sprawozdaniu z gorącej Katalonii, wspominałem, że bardzo zawiodłem się na Couchsurfingu (w razie jakby ktoś jeszcze nie kojarzył to zaglądać TU) … to prawda, bo rzeczywiście ludzie polecieli z nami w chuja po całości. Było mi z tym niezbyt przyjemnie i czułem się zawiedziony. No ale cóż, mówi się trudno i żyje się dalej. Przecież to nie moja ostatnia podróż i mam nadzieję, że będę mógł z CS’a korzystać z większym powodzeniem niż ostatnio. Podróże, podróże … ahh!

                Nawet nie sądziłem jak szybko po powrocie z Barcelony odbędę kolejną wyprawę. Zaraz po świętach wybrałem się do Mińska, na Białoruś. Na wschód mnie jakoś pociągnęło… Dobra, ta żartuję przecież! Tak naprawdę to nigdzie nie byłem, jednak coś było na rzeczy. Ale jak to mówią - nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyszedł do góry. Znaczy się, że tym razem to Białoruś przyjechała do mnie. Dziewczyna z Mińska napisała do mnie na Couchsurfingu prosząc o dwie lub trzy noce. Stwierdziłem, że niby czemu nie!

                Irina – bo tak jej na imię – przyjechała do Sanoka przy okazji międzynarodowego przeglądu akordeonistów, który się odbywał u mnie w mieście. Jej mama jest nauczycielką w jednej ze szkół muzycznych w Mińsku i wraz ze swoimi podopiecznymi brała udział w tym konkursie. Irinka postanowiła, że skorzysta i zrobi sobie wycieczkę. Jej współtowarzysze ze szkoły muzycznej osiedlili się w jednym z hoteli a ona postanowiła znaleźć ciekawszą opcję i poznać kogoś przez Couchsurfing. Dobrze zrobiła. Bo to były bardzo fajne, wesołe ale też dające do myślenia trzy dni. Wielu ciekawych rzeczy się dowiedziałem, niektóre mnie zdziwiły a niektóre utwierdziły w moim przekonaniu. A tak bawią się, białoruscy sędziowie piłkarscy... haha:



                Już na początku lekko mnie zszokowała opowiadając o wizie, a właściwie to jej cenie. Niezbyt bogata studentka lingwistyki hiszpańskiej musiała wydać 60 euro by móc przyjechać do Polski. Około 250 złotych… za gówniane pozwolenie na wjazd do strefy Schengen. Dla mnie jest to nieporozumienie. Cena obowiązuje w obie strony – więc jeśli wybieracie się do białej rusi to szykujcie eurasy.

                Pierwsze o co spytała to moje imię, ponieważ zdziwiło ją podobieństwo z nazwą kraju na Wielkich Antylach. Ona przetłumaczyła Kubę jako Iwana tudzież Wanię… choć miałem inne wyobrażenie na ten temat. Generalnie duża część naszych rozmów dotyczyła różnic w naszych językach, z czego wyniknęło sporo ciekawostek. W pierwszy dzień, w piwnej atmosferze wymieniliśmy się różnistymi przekleństwami, które okazały się bardzo podobne. Tylko, że u nich zamiast „kurwa” mówi się, „chujnia”. Po tym byliśmy już bardziej rozluźnieni… poczęstowałem ją bimbrem. Strasznie spodobało jej się to słowo, a później spodobał się sam trunek, hehe. Ja z kolei zafascynowałem się słowami taki jak np., budzilnik, dacza, wziatka, kniga, dziengi, pielmienie i wiele innych. A to był nasz hit, "jajecznica ze szczypiorkiem":



                Praktycznie każda sytuacja dawała nam temat do rozmów. Podczas spaceru po mieście rozkminialiśmy, że barwy jednego ze szlaków turystycznych w Sanoku mają kolor dawnej flagi Białoruskiej (poziome pasy biało-czerwono-białe), Irina była też zdziwiona, że kierowcy się zatrzymują przed przejściem dla pieszych (jak ostatnio gościłem francuzów to pytali się dlaczego nikt się nie zatrzymuje…). Ja za to zdziwiłem się gdy zauważyła sanocki McDoland i powiedziała, że u niej takie rzeczy to tylko w stolicy, i że w innych miastach nie ma „makdonaldów”.  Dowiedziałem się też, że na Białorusi mają tylko jeden lub dwa rodzaje energy-drinków – tylko RedBull, podczas gdy u nas półki uginają się pod tonami różnych, badziewnych sztucznych i kolorowych energetyków. Wizyta w muzeum Beksińskiego pomogła nam w rozmowie o malarstwie i szerzej o sztuce, książkach i muzyce. Opowiedziała mi, że od pół roku szukała pewnej polskiej piosenki, którą usłyszała podczas podróży autostopem po Ukrainie. Nie zgadniecie… ale chodziło o „Cztery razy po dwa razy, osiem razy…” Poznałem też, jej ulubionego pisarza – już sprawdzałem, Jack Kerouac jest w mojej miejskiej bibliotece. Gdy byliśmy w Skansenie, poruszyliśmy tematy religijne … i o dziwo mieszkanka Białorusi nie była prawosławna ani greckokatolicka. Jest katoliczką, która nie była nigdy u spowiedzi ani u komunii … nie ma u nich ogólno-społecznego ciśnienia na takie sprawy, a prawie jedna trzecia obywateli jest tam niewierząca (lub niereligijna). Więc nie drążąc za bardzo tematu, uważam, że mieliśmy do tego podobne podejście.

                Były tematy luźne i poważniejsze. Rozmawialiśmy o sytuacji na Ukrainie, o panu Łukaszence oraz o czasach komuny i polskiej polityce. I tu jednak stwierdzam sporą różnicę, Polska poszła na zachód, a Białoruś (i nie tylko oczywiście) mentalnie została przy ideach sierpa i młota. Ale Irina też zauważyła tą różnicę i podobał jej się ten nasz bardziej zachodni lajfstajl. Opowiadała o tym, że różne pomniki, budowle czy inne pamiątki po komunie są tam normalnością a duża część starszych ludzi uważa, że tamte czasy powinny wrócić. Żartowała też na temat białoruskiego prezydenta, mówiąc, że jest on atrakcją turystyczną a UNESCO powinno wpisać go na swoją listę rzeczy niezwykłych.


                 It was good time. Wielu tematów nie dokończyliśmy, ale postanowiliśmy być w kontakcie od czasu do czasu. Irina obiecała mi, że zapyta swoich hiszpańskich wykładowców co może oznaczać dziwaczny znak drogowy, który znalazłem i sfotografowałem w Barcelonie. Ja za to mam wysłać jej rysunek „Hulk-babushki” … ostatniej nocy, pod wpływem Beksińskiego stworzyliśmy wizję kobiety o wyglądzie Hulka, która biegnie ze strzelbą za jakimś biednym murzynem. Zostawiła mi ładną pocztówkę, z jej białoruskim numerem telefonu i zaproszeniem do rewizyty w Mińsku.


PS.
Jeśli ktoś chce obejrzeć sobie zdjęcia z Barcelony to proszę bardzo, oto link do galerii:

               



               

10 komentarzy:

  1. szkoda, że zawiodłeś się na kałczu. mi też się to zdarzyło ze 2 razy.
    Jakub to Iwan? :o dziwny temat
    lubię spotykać się z ludźmi z csa, można się tyle ciekawych rzeczy dowiedzieć, świetne znajomości :) ostatnio poznaliśmy bardzo fajnego Duńczyka matematyka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja mam mniej niż 10 tys., jestem jeszcze słabeuszem :D ale kiedys to przejdę!

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy post, opisałeś to tak, że żałuję, że mnie tam nie było:) Z chęcią przeżyłabym coś takiego, ale póki co nie mam warunków, żeby przyjąć kogoś u siebie.
    W takich spotkaniach międzynarodowych bardzo lubię wymianę smaczków i słownictwa, to jest zawsze bardzo fajne. Jak byłam na studiach, mieliśmy w grupie kolegów i koleżanki z Rosji, Ukrainy, Białorusi-wymiana "szła" na bieżąco. Niby człowiek się rosyjskiego uczył, niby ukraiński i białoruski podobne, ale zawsze dowiedziałam się czegoś nowego. Takie rzeczy bardzo kształcą! Więcej takich fajnych przygód, momentów, znajomości życzę. I nadal talentu do opowiadania też:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Goszczenie kogos w swoim domu na pewno jest świetna okazją do poznania ciekawych osób. Może kiedyś sama założę sobie na tej stronie profil, kto wie.
    Przeglądnęłam własnie zdjęcia z Barcelony i musze przyznać,że całkiem ich sporo zrobiłeś. Mam tylko jedno takie małe pytanie. Co to jest? https://lh5.googleusercontent.com/-2vD4Lvx_cP8/U1OP0F7cJDI/AAAAAAAAATU/e-NLfD6tIEM/w783-h587-no/DSC_0450.jpg

    OdpowiedzUsuń
  4. Różnice językowe z naszymi sąsiadami są naprawdę fajne ;D Przekleństwa zawsze najciekawsze ;P

    OdpowiedzUsuń
  5. W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak wyjść za Ciebie za mąż haha :D przynajmniej gotowanie miałabym z głowy xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurcze, jakie to super! Jak tylko mój angielski będzie ciut bardziej zaawansowany, to w domu raczej długo nie pobędę...
    o CS już słyszałam i strasznie mnie to fascynuje... czaad!
    pielmienie? to pierogi, tak?
    Zazdroszczę, zazdroszczę, zazdroszczę... aż nie wiem, co mogę napisać, no. Biorę się za oglądanie foć z Barcelony :P

    Od marzenia lepsze jest chyba jedynie ich spełnianie! A marzenie o podróżowaniu, podróżowanie i spełnianie marzeń podczas podróżowania, to najlepsze co może być! Dlatego tak bardzo Ci zazdroszczę tych Twoich wycieczek...
    Och, wiele ciekawych rzeczy słyszałam o Lwowie. Może i kiedyś się tam wybiorę. Lwów i Berlin, to tylko tak na chwilę, nocleg u kogoś skitranego z CS'u? :)
    O, to zapraszam serdecznie! :) Tylko się odezwij wcześniej, to skoczymy w góry :P haha

    OdpowiedzUsuń
  7. Spotkanie z Iriną zatem bardzo udane. :) Różnice, które się dostrzega spotykając z obcokrajowcem częste nie dzielą, a łączą jak widać. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Moja mama ma straszną słabość do takich białoruskich, no, ukraińskich tematów, pewnie dogadałaby się z Iriną :) Mnie osobiście nie ciągnie, ale skoro to tylko ładna dziewczyna w Polsce to musiało być ciekawie ;)
    Chyba każdy prawdziwy Polak przy bimbrze nakręca temat przekleństw, haha, albo co najmniej namiętnie ich używa :P

    Napisałeś u mnie w końcu to wyobrażenie, o które kiedyś pytałam... Czytając pierwsze zdanie przeraziłam się, że gdzieś mnie w tym Wrocławiu jednak widziałeś, że skojarzyłeś milion drobnych faktów i mnie widziałeś. Uśmiech jednak, który podobno mam bardzo ładny i dość szeroki, nie jest ozdobiony takimi znowu wąskimi ustami, a oczy zamiast pięknie dużych, które mi przypisałeś, są trochę za małe, moim zdaniem. Samotność zawsze obecna, ale bardzo rzadko wybieram się gdzieś sama. Wolę mieć wokół ludzi, czasami jakichkolwiek, byleby ktoś jakąś głupią gadką nie pozwalał mi mentalnie odpływać za daleko, żeby zabraniał mi, jak to ładnie napisałeś, tarzać się we wspomnieniach.
    Ale się narcystycznie zrobiło, hoho ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurczę, dawno mnie tu nie było, w pierwszej chwili nie załapałam, gdzie ja trafiłam...?
    Dobra, obiecuję już czytać regularnie!

    Białouś... Zawsze mnie kusiło, aby pojechać. Zawsze mi powtarzano, że to zbyt niebezpieczne... Niestety, jestem tym pokoleniem, które po rosyjsku ani be ani me, a myślę, że brak tego języka jest pewnym utrudnieniem w dawnym ZSRR. A chętnie bym pogadała z kimś "skądindziej". Jak sie robi cieplej to ciągnie mnie do podróży. Na wycieczkę szkolną jadę do Czech, moźe sobie z Czechami pogadam...
    Mój ulubiony znak drogowy jest właśnie z Czech bodajże, i przedstawia pana w kapeluszu goniacego małą dziewczynkę. Ma informować o dzieciach wbiegajacych na jezdnię, ale nam jakoś kojarzył sie tylko ze znakiem "Uwaga pedofil!" czedi jakos mają na wszystkich znakach człowieka z kapeluszem, eleganccy tacy.

    Zaliczam sie do trasy Bydgoszcz-Twadra Góra i w grudniu dorwała nas Arriva. Ja jej nie cierpię. Nie ma atmosfery ani za grosz. Wygląda jak autobus. Ale za to w Bydgoskiej PESIE ciagle produkuja przeróżne Arrivy z różnych województw, więc ich barwy znam aż za dobrze ;)
    Pozdrawiam
    PS. Co ciekawe, w te wakacje jadę na Łemkowszczyznę... Co za zbieg okoliczności, ze akurat w tym roku robiłam szeroki projekt o kulturze ludowej Łemków...

    OdpowiedzUsuń