Nad Gironą. Lotnisko o wdzięcznej nazwie Costa Brava.
Choć w dzisiejszych czasach to może nawet wydawać się dziwne ale pierwszy raz leciałem samolotem. W ogóle to dużo rzeczy robiłem w Katalonii pierwszy raz. Widok z samolotu niesamowity, niestety był w dużej części przysłonięty chmurami. Ale już wiem, że latanie tanią linią lotniczą nie może być wygodne i przyjemne. No ale za taką cenę ... cudów nie mogło być.
Łapiemy, łapiemy! Girona - Barcelona, wynik: 2,5 godziny (siesta)
Pierwszy element trasy to Sanok - Kraków. Szybki transport do stolicy Małopolski aby spotkać się z drugą częścią naszej czteroosobowej ekipy. Krótki wypad na krakowski rynek, piwko i do spania. Rano Balice i wylot. Nieco ponad dwie godziny od startu byliśmy już na hiszpańskiej ziemi. Tylko, że w odległości 90 km od Barcelony. Girona Aerporto... blisko autostrady. To dawaj! Podzieliliśmy się na dwie grupki po dwie osoby. Ja znalazłem się w mniej szczęśliwiej sytuacji bo czekaliśmy ponad dwie godziny - kiedy moi kumple zabrali się po 20 minutach z jakimiś zjaranymi hiszpanami. Nam trafiło się natomiast arabskie towarzystwo, które nie gawarisz po angielskiemu. Ani pół słówka. Musieliśmy stworzyć wspólny język (angielsko-francusko-hiszpańsko-gestykulacyjny). Skończyło się na tym, że używaliśmy tylko nazw geograficznych ... wysiedliśmy w centrum miasta.
Aaa, na plaży nocą. Kto bogatemu zabroni?
Nasi kompani troszkę na nas musieli czekać, ale koło 16 spotkaliśmy się przy porcie. Polskim zwyczajem pierwsze co zrobiliśmy na miejscu to poszliśmy na piwo. Browar pity na ławeczce przy głównym bulwarze zawsze spoko. Swoją drogą dawno nie wypiłem tyle piwa - ale tam warunki są do tego idealne po prostu! Przy piwie i paelli zacząłem pisać do naszych umówionych hostów. Miałem trzy osoby z którymi umówiliśmy się ... mieli nam pomóc z noclegiem. Niestety zawiodłem się zajebiście na couchsurfingu - żaden nie odpisał ani nie odebrał telefonu. "No to jesteśmy w dupie, panowie i panie!". Szukaliśmy więc jakiegoś taniego hostelu ... znaleźliśmy o 2 w nocy. Wszystko było "full booked", ale dotarliśmy do jakiegoś azjatyckiego badziewia z wyimaginowanymi dwoma gwiazdkami. Okolica taka, że strach się bać... jakiś patologiczny dystrykt się nam trafił.
To tylko pierwszy dzień. Ale przynajmniej miałem na sobie polską flagę :)
Drugiego dnia od razu zaczęliśmy szukać nowego hostelu. Trafiliśmy idealnie - Ideal Youth Hostel (polecam wszystkim) - tanio, miło, czysto i przy głównej ulicy! Pozbyliśmy się już wszystkich ciężkich bagaży, które poprzedniej nocy nas zmasakrowały. Mogliśmy zacząć prawdziwy pobyt w Barcelonie. Mieliśmy pewne plany co do miejsc które chcemy zobaczyć. Mapa i przewodnik miały nam pomóc w poruszaniu się po małych uliczkach i szerokich drogach miasta. Ja generalnie nie przepadam za tłumami i szlakami turystycznymi - ale uznałem, że pewne rzeczy muszę zobaczyć. Moim priorytetem było zdecydowanie Muzeum Picassa. Godzinna kolejka - ale było warto.
Pomijając szczegóły odwiedziliśmy takie atrakcje jak: Sagrada Familia, Font Magica, Park Guell, Casa Milla, Arc de Triomf, góra Tibidabo, Montjuïc, Parc
del Laberint d'Horta ... dzielnicę żydowską, dzielnicę portową, wioskę olimpijską. Ale głównym naszym zajęciem było poznanie tamtejszego stylu życia okraszonego piwem i sangrią.
Życie Hiszpanów moim zdaniem jest tak kolorowe jak to stoisko z owocami.
Kolorowe życie półwyspu Iberyjskiego wydaje się być dla mnie idealne. Od początku do końca mi się podobało. Głównie jaram się ich harmonogramem dnia... okres siesty chętnie bym przeniósł do naszego smutnego jak pizda kraju. Myślę, że ten właśnie zwyczaj kreuje przeze mnie rozumianą "hiszpańskość". Wszyscy są dla siebie mili i podchodzą z naturalnym nie wymuszonym uśmiechem. Każdy jest pomocny - jakiś ziomek nadrobił dla nas 3km żeby pokazać nam jedno miejsce, i wcale nie było mu po drodze. Wyobraźcie sobie, że taksówkarz zatrzymał się nam na przejściu gdy mieliśmy czerwone światło ... widział, że mamy wielkie bagaże i się śpieszymy. Z kolei katalończycy nigdzie się nie śpieszą i na wszystko mają czas. Mimo tak zatłoczonego miasta i ruchu który przechodzi przez ich ulice żaden kierowca się nie denerwuje, nie trąbi, nie krzyczy - wszystko jest zorganizowane tak, że podczas 7 dni tylko raz widziałem zakorkowaną ulicę. Z drugiej strony pozwalają sobie na delikatną anarchię i przechodnie nie zwracają wcale uwagi na sygnalizację przechodząc na oślep po czteropasmówkach. Swoją drogą nikomu to nie przeszkadza - nawet policji. Guardia Urbana nie zwraca uwagi na picie alkoholu w miejscach publicznych - bo wszyscy piją z kulturą i umiarem, nie widziałem nikogo zalanego w trupa. Piwo i wino traktowane są jako normalny napój pomagający w przetrwaniu ciepłego klimatu ... z kolei marihuana jest tam chyba częściej palona niż tytoń. Tak na prawdę to nie wiem co jest skutkiem a co przyczyną ich luzackiego podejścia do życia ... po prostu południowy temperament (?). Katalończycy mają też inną stronę - patriotyzm. Odczułem zdecydowanie ich narodowo-separatystyczną dumę i wytrwałość w dążeniu do niepodległości.
Obyłem krótką rozmowę ze starszym panem zbierającym podpisy pod "petycją" dotyczącą właśnie niepodległości tego regionu. Przy okazji sam podpisałem tą petycję i pożyczyłem im powodzenia. Waleczni, nieustępliwi katalończycy podczas mojego pobytu w Barcelonie przegrali mecz, wielkie derby między FC Barcelona a Realem Madryt rozstrzygnęły się na korzyść drużyny stołecznej... atmosfera po meczu na ulicach była niewesoła (delikatnie mówiąc). Dało się odczuć, że piłka nożna jest dla nich czymś więcej niż kopaniną - oni tym żyją! Pogadaliśmy sobie z Hiszpanami o futbolu i pytali nas o Klosego i Podolskiego :)
Jestem hermafrodytą z piwem w ręku.
W dzień termometr wskazywał 24-28 stopni ... a nocy około 18-20. Apropos klimatu to stwierdzam, że tam-bylcy mają zupełnie inną percepcję temperatury. Podczas gdy ja zapierdzielałem o 2 nocy w szortach i krótkiej koszulce oni potrafili chodzić w dzień w bluzach czy pikowanych kurtkach. Morze Śródziemne w kwietniu ma tam taką temperaturę jak Bałtyckie w połowie lipca. To się wykąpałem.
Nasz epikurejski plan obejmował również ostre plażowanie - Barceloneta (najpopularniejsza plaża) to świetne miejsce do obserwowania ludzi, a ja uwielbiam to robić , zwłaszcza gdy chcę się czegoś o nich dowiedzieć. Co prawda było to trochę utrudnione przez "plażowych gangsterów" ... znaczy się sprzedawców, którzy masowo uprawiali tam bardzo bezpośredni i wkurwiający marketing. Okrzyki "Mojito! Cerveza - Cold Beer! Pareo! Masażż! Tatuażż!" były po prostu okropne. Nie wystarczyło im odmówić, trzeba się było targować o chwilę spokoju. Choć później wydawało nam się to śmieszne i zaczęliśmy do nich przeklinać po polsku, jedna Azjatka od masażu chyba zrozumiała i pokiwała mi palcem. W każdym bądź razie nagrałem sobie okrzyk "mohito!" i ustawiłem na dźwięk sms'a w telefonie. To już tak zwany klasyk. Przy ulicy naszego hostelu odbywał się też inny handel - handel żywym towarem. Niestety - choć to dziwnie brzmi - niechcący zostałem pocałowany przez jedną z dziwek ... Blee kurwa, blee!
Okejka. Całe miasto pod kontrolą :)
Chciałem to napisać w miarę na świeżo póki wrażenia i emocje są najbliższe oryginałowi, i nie są zbytnio przetuningowane przez procesy myślowe. Ale szczerze mówiąc w tym natłoku ciężko zebrać myśli w sensowny sposób. Zwłaszcza, że jestem niewyspany ... nie kładłem się do łóżka wcześniej niż przed 2 w nocy. A na lotnisku w Gironie przez całą noc nie spałem w ogóle.
To teraz czas na podsumowanie. Będzie krótkie - ZAJEBISTOŚĆ. Piękne miasto, pod każdym względem ciekawe i każdy znajdzie tu coś dla siebie.
- Fani zabytków i architektury zobaczą cuda na kiju, które zapamiętają do końca życia
- Zagorzali melanżownicy na piaskach bareclońskich plaż wychleją najciekawsze drinki
- Poszukiwacze przygód przejdą się nocą po najwęższych uliczkach miasta (gwarantuję, że adrenalina po sufit!)
- Spragnieni spokoju i ciszy odpoczną w cieniu drzew niezliczonych barcelońskich parków i zaznają raju na Ziemi
- Spragnieni spokoju i ciszy odpoczną w cieniu drzew niezliczonych barcelońskich parków i zaznają raju na Ziemi
A dlaczego scharakteryzowałem miasto słowami Gaudi i iPhone? A no dlatego, że są to dwie najbardziej rzucające się w oczy zjawiska. Wszędzie dziwne budowle, które wyszły z pod ręki mistrza Gaudiego ... i wszędzie to jebane jabłko - co druga sztuka sprzętu elektronicznego jest "aj". Ot taki mały kontrast secesyjno smarfonowy ... (co kurwa?)
POLECAM, CZARNO-BIAŁY!
o podróże podróże!!! :) KOCHAM STOPA :) hahahaha:) ostatni akapit mnie rozbawił!
OdpowiedzUsuńosz kurczaki. Podróż jak sie patrzy;)
OdpowiedzUsuńo w mordę, jak wspominałeś u mnie niedawno, że szykujesz sobie mały wypoczynek, to nie sądziłam, że aż tak daleko Cię wywieje! zazdroszczę wyceiczki, fajnie, że wszystko Wam się udało! szkoda, że tak mało zdjęć samego miasta... dorzuć coś! :D
OdpowiedzUsuńALE CZAD! jaram sie totalnie :D bylam w Barcelonie w sierpniu, ale kwiecien musi byc idealna pora bo tam juz sa upaly a turystow jeszcze nie tak wielu :D
OdpowiedzUsuńale stawiasz koslawe literki :D moja kartony sa ladniejsze :p
kocham ten bazar z owocami! ile ja tam smakolykow kupilam :D
no i oczywiscie rozesmialam sie na glos z Twojego plazowego zdjecia...
O lol! Nie lubię Cię za te Twoje wszystkie szalone, spontaniczne podróże, no!
OdpowiedzUsuńOczywiście transportu "na stopa" w Twoim wykonaniu nie mogło zabraknąć... Było Was czworo? Ile w tym był dziewczyn? :P Z ciekawości takiej jakiejś osobistej pytam :)
Patriotyczna opalenizna.. ;)
Montjuic, góra Tibidado... te miejsca mega często pojawiają się u Zafóna! :) (tak mi się skojarzyło)
aaaach, zazdroszczę! I tak w ogóle ile to Was kosztowało (na łebka?)
A co.. dla ludzi chcących ciszy i spokoju na łonie natury... pięknych widoków etc?? :)
em... pogadać... to wpadaj na Dolny Śląsk! :)
Tylko pozazdrościć :)
OdpowiedzUsuńPosta przeczytało się rano, ale dopiero teraz znalazło chwilę na komentarz, bo wyprawa, co tu mówić, niesamowita! Taki spontan, odjazd na maxa - ale się tu też nie przejmuj, bo sama też nie latałam jeszcze. Jasne, jestem młodsza, ale...
OdpowiedzUsuńTen "patriotyczny tatuaż" na rąsi rządzi! Nie wierzę, że po pierwszym dniu taka różnica. Poza tym znowu się naczytuję, jak obcokrajowcy gościnni, weseli, wyluzowani... no może Polacy gościnni są, ale z resztą to niestety gorzej. Siestę do Polski!
Syrenamen rządzi :DD.
Ale super! Tylko pozazdrościć wyjazdu. Dobrze,że wszystko sie udalo.
OdpowiedzUsuńda mnie pierwszy lot samolotem nie wydaje się dziwny. Ja w ogóle nigdy nie leciałam, ale pewnie znajdzie się jeszcze parę takich ludzi.
chciałabym kiedyś zobaczyć Sagradę Familię. Mam nadzieje,że kiedys sie uda. Jest u mnie na pierwszym miejscu z zabytków, które chce zobaczyc w Hiszpanii.
Tatuaż patriotyczny najlepszy! Aż trudno uwierzyć,że może bć taka opalenizna po pierwszym dniu. Owszem,jest tak bardzo ciepło, ale nie wiedzialam,że aż tak bardzo.
Słyszałam pare opowieści innych osób o mentalności ludzi z południa Europy. Np. nauczyciela z muzycznej o kulturze picia alkoholu we Francji,że piją mało i na lepsze trawienie. Ale nie wyobrażam sobie czegoś takiego w Polsce. Co do siesty to nie jest taki zły pomysł,żeby ją wprowadzić.
Może masz jeszcze jakieś zdjęcia samej Barcelony? Jeśli tak może dodać, chętnie zobacze :)
ale Ci dobrze, sama chętnie rzuciłabym wszystko i pojechała do jakiegoś innego zakątka ziemi :D żeby się tak oderwać, zrobić coś nowego, poczuć coś nowego. Nie no! Pomysł świetny :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Zazdroszczę, też bym się chętnie wybrała w taką podróż. Autostop! Podejrzane hotele! Brzmi przerażająco, ale jeśli skończyło się dobrze, to dlaczego sobie czegoś (*takich przygód) nie odmawiać. Padłam po przeczytaniu o pocałunku:) Ech, toż to na książkę się nadaje, a nie na jeden krótki post...
OdpowiedzUsuńBosko, lubię czytać o Twoich przygodach. A Barcelona to już naprawdę niesamowitego coś! Uwielbiam to miasto, chociaż ogólnie za Hiszpanią nie przepadam, sama nie wiem czemu. :) Planuję ciągle moją podróż autostopem po Europie, przygotowanie jest w pełnej krasie, ale jeszcze chyba tak do tego daleko. Zazdroszczę, zazdroszczę. No i tego wszystkiego, ciepełka, samej Barcelony, podróż! ;)
OdpowiedzUsuńPS. Koka zmieniła się na Adelię i zaczęła nowego bloga. ;)
Morda mi się cieszy od ucha do ucha :) Widzę, że nie tylko ja wyemigrowałam na nowy blog. Mam nadzieję, że lepiej się tutaj czujesz :) Z zapartym tchem przeczytałam cały post i jak mówię, mam wielki zaciesz, uwielbiam takie sprawozdania! ;) Wszystko jest świetne, ale wygrywa tekst "Blee, kurwa, blee!" Przy okazji trochę zazdroszczę, nie potrafię być spontaniczna. Może to przyjdzie z wiekiem? :D Nie, nie insynuuję, że jesteś stary :P
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa. 1. Co do tego, że muzyk, którego się lubi, kończy działalność-ja wiem, czasem się zespół wypali, nie jest im ze sobą po drodze, itp., itd., ale to jest przykre, kiedy człowiek tak nagle się dowiaduje o tym, że już nie usłyszy nowych piosenek...Zwłaszcza jeśli te piosenki są człowiekowi bliskie i niczym innym ich nie zastąpi-ja się tak właśnie czuję. Z drugiej strony-dobrze, że skończyli na niezłym poziomie, a nie brnęli w badziew, jak miało to w zwyczaju moje również kultowe Offspring w ostatnich latach. Ich nowszych piosenek wprost nie da się słuchać...2. Wiesz, akurat politykom, czy to lokalnym, czy tym z wyższych szczebli, los takich ludzi jak ja-po śmieciowym kierunku w małej miejscowości-jest, delikatnie napiszę, obojętny. Ci z mojego miasta cieszą się, gdy ludzie w moim wieku wyjeżdżają, bo zaniżają statystyki bezrobocia...i tyle. Trzeba radzić sobie samemu, najlepiej zakładając firmę za fundusze unijne-to jest ich recepta na wszystko. Szkoda tylko, że nie każdy ma do tego zdolności. A z tym Excelem-ja to wszystko miałam w szkole, tylko po prostu, po ludzku, nie ćwiczyłam i zapomniałam...gdyby częściej mieć do czynienia, byłoby dobrze. Dzięki za pocieszenie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo niestety... biedne te ich mózgi- wypełnione samymi głupstwami.
OdpowiedzUsuńLepiej późno, niż wcale :)
O, a to... fajnie, że była z Wami dziewczyna. ;)
Kiedyś również mnie to śmieszyło. Czy ja wiem? Nie mam ulubionych pisarzy, po prostu niektórych wolę bardziej, częściej czytać, a niektórych rzadziej. Tak jak chyba jest u mnie ze wszystkim. Bo owi "ulubieńcy" bardzo często by się u mnie zmieniali. Nikt by chyba za tym nie nadążył.
WOW! Tylko? Too ładnie. Wliczasz w to transport?
O, to w takim razie, jak kiedyś przypadkiem zjawię się w Barcelonie odwiedzę Montjuic :) Dzięki!
Moja i A. podróż też była do Barcelony jakieś 2 lata temu :D i Girone pamiętam, aczkolwiek chyba w drodze powrotnej :D zazdroszczę takich spontanicznych wyjazdów :))
OdpowiedzUsuńJa w Hiszpanii byłam raz (najlepiej pamiętam park Gaudiego właśnie), ale właśnie za niecałe dwa tyg wybieram się na kilka dni:D dodatkowo mnie nastroiłeś hehe.
OdpowiedzUsuń