niedziela, 1 stycznia 2012

Podsumowanie ?

A więc tak - rok 2011 uważam oficjalnie za skończony ... zresztą chyba nie tylko ja.


Więc pewno dzisiaj czas go podsumować. Chociaż jestem na kacu i w sumie to średnio się czuję - w głowie mi się kręci i czuję, że jakby moja głowa miała zaraz odlecieć.


A więc zaczynamy - ROK 2011 czyli między innymi rok Czesława Miłosza :)



zamieszki i rewolucja w Egipcie, trzęsienie ziemi oraz tsunami w Japonii, wypadek Roberta Kubicy, Kamil Stoch wygrywa konkurs w Zakopanem, koniec kariery Adama Małysza, narodowy spis powrzechny, ślub księcia Wilhelma z Catherine Middleton, beatyfikacja Jana Pawła II, śmierć Osamy bin Ladena, objęcie prezydencji UE przez Polskę, zamachy w Norwegii, śmierć Andrzeja Leppera, zamieszki w Wielkiej Brytanii, dziesiąta rocznica ataku terrorystycznego na World Trade Center, wybory parlamentarne i ich następstwa, śmierć Steva Jobsa, Julia Tymoszenko skazana na 7 lat więzienia, otwarcie gazociągu Nord Stream, Następna fala kryzysu finansowego i ekonomicznego na świecie, Silvio Berlusconi zrezygnował z funkcji premiera Włoch, śmierć Kim Dzon Ila.



To te wydarzenia między innymi w największym stopniu zwracały naszą uwagę podczas minionego roku. Dużo się działo w tych dwunastu miesiącach na świecie.



   A co u mnie w tym czasie ? W zasadzie to gdyby nie liczyć ostatniego miesiąca lub dwóch to ten rok byłby zupełnie nudny i nijaki.
Dopiero w okolicach listopada i grudnia zaczęło się coś dziać. Były to chyba najdziwniejsze dwa miesiące w moim życiu. Chociaż w zasadzie to mogło by się , że nic specjalnego się w tym czasie nie stało, ale jednak zmieniło to bardzo dużo rzeczy w moim życiu.
   Zaczynając od poprzedniego sylwestra, który przesiedziałem w domu - co zapowiadało, że cały ten rok minie mi bardzo podobnie co ten właśnie sylwester. No i po części tak było bo cały początek roku i w sumie aż do wakacji spędziłem głównie siedząc w domu. I jak zawsze dużo myślałem... i coś chyba z tego wyszło bo doszedłem do paru wniosków.

   Wakacje ... hmm .. generalnie bardzo nudne. Szczytowa faza mojej pseudo depresji czyli zupełny brak jakiejkolwiek motywacji do wszelakiego działania.
Żeby zapomnieć o dziwnych rozmyślaniach to jeździłem na rowerze, zrobiłem naprawdę dużo kilometrów. Zdarzało się też, że bardziej rekreacyjnie już, niż sportowo wybierałem się na rower z "Ka", strasznie lubie z nią rozmawiać. Nieraz długo rozmawialiśmy na różne przedziwne tematy, swoją drogą mogłem się jej zwierzyć z problemów, które teraz na szczęście już się rozwiązały. Ona też często opowiadała mi o swoich "problemach" a ostatnio to nawet o swoim małym szczęściu - bo chyba jest szczęśliwa - chociaż napewno nie do końca.
   I to była fajna część tych wakacji... Byłem w trakcie rozwiązywania owych problemów, które teraz już mnie nie obchodzą a rozwiązały się praktycznie same. Byłem na wielu wycieczkach samochodowych, autem też zrobiłem dość dużo kilometrów. Zaliczyłem między innymi wyjazd na Węgry. Niezbyt miło wspominam powrót do domu, a właściwie bardzo niefajnej niespodzianki jaka mnie spotkała. I właściwie to był moment największego doła, który później będzie się jeszcze wiązał z paroma rzeczami. Pod koniec wakacji wybrałem się wraz z moją małą ekipą na parudniowy odpoczynek od rzeczywistości. Odcięcie się od świata i totalne pijaństwo przez parę dni z rzędu w jakimś stopniu mi pomogły. Polańczyk był świetny, było też tam parę problemów, ale wszystko skończyło się pozytywnie. A swoją drogą spotkałem wtedy jeden ze swoich poprzednich problemów, problem kryjący się za osobą pani "Pe" - swoją drogą dzwonie do niej czasem żeby usłyszeć jej głos. Na sam koniec tej dwumiesięcznej laby uroczyście pożegnaliśmy te wakacje razem z moją klasową grupą AA. Pożegnaliśmy je podczas libacji plenerowej - jezioro nad Sieniawą - śliczna okolica w sumie. 
   W tym roku zauważyłem też, że szkoła i moja klasa jest dla mnie ważną rzeczą - oczywiście w kwestii naszych wypadów i imprez. Tam też pojawił się jeden z moich następnych problemów, tym tazem ten aktualny (wtedy) a nazywał się on "A". Bardzo się wtedy zdenerwowałem... i właśnie to przypomnialo mi o poprzednim dole - tym z powrotu z Węgier. Ależ ja byłem wtedy zły ... no i cała impreza musiała się skończyć w oczywisty sposób - czyli zgon spowodowany zbyt dużą ilością alkoholu. Uspokoiłem nerwy, zwłaszcza że dotrwałem w tym piciu praktycznie do samego końca melanżu. Następny dzień cała nasza zgraja była w stanie, yyy... nie w sumie to nie była w stanie który mógłbym opisać jakimiś słowami. 
   Później zaczął się rok szkolny - najgorszy ze wszystkich - bo po pierwsze ostatni w tym niezapomnianym gronie ludzi, a po drugie to matura. Masakra... chociaż próbna nie poszła tak najgorzej - polski 58, matma 48, angielski 87 :)
Przygotowania do matury na początku września nawet dobrze mi szły, nawet zapisałem się na korepetycje z angielskiego. Szło dobrze, do czasu gdy gdzieś tam kiedyś w listopadzie klasowe koleżanki zorganizowały swoją parepetówkę.
No i się zaczęło. Po rozwiązaniu poprzednich jak to już nazwałem "problemów" to a jakże inaczej trzeba było zacząć jakiś następny. Chociaż nie chciałbym nazywać jej problemem. Dalszy ciąg wydarzeń jakoś tak się potoczył że między innymi ta parapetówka zbliżyła nas do siebie. Wydawałoby się na początku, że to poprostu fajna dziewczyna - swoją drogą wiedziałem to od zawsze. Ale jakoś tak się powiedzmy "zaprzyjaźniliśmy" chociaż to niezbyt trafne określenie, bo raczej takie coś jak przyjaźń damsko-męska nie istnieje. Od dawna byłem takiego zdania, no i oczywiście nie myliłem się. Nastepna impreza, tym razem andrzejkowa dobitnie utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Wydarzyło się wtedy zbyt dużo jak na zwykłą przyjaźń. Więc nie można tego było już tak nazwać. Później zresztą okazało się, że z obydwu stron to nie był zwykły przypadek pod wpływem alkoholu. Koleżanka z klasy, kurwa kto by pomyślał .. nie wierzę. Ten wieczór pociągnął więc za sobę całą masę dziwnych wydarzeń - którymi grudzień jak się okazało był przepełniony.
W ciągu paru następnych dni rozpoczeliśmy spotkania i rozmowy, z początku trochę niewinne, ale później było już konkretnie. I jak już pisałem obydwoje razem i z osobna doszliśmy do wniosku, że to nie był przypadek. Wyszło tak, że trwało to mniej więcej około 10 dni - dopóki nie doszliśmy do wniosku, że chcemy być razem. No właśnie .. chcemy - a właściwie to tak się nam wydawało. To jej się tak wydawało, ja jestem tego pewien. Na początku czułem się, jak nigy... tak, czułem się szczęśliwy. Ale tak jak szybko zostaliśmy razem, tak szybko się to skończyło. I teraz zaczęły się różne dziwne akcje... jesteśmy razem -> nie jesteśmy razem -> jesteśmy razem (takie zmiany ciągu tygodnia). Najśmieszniejsze jest to, że to ona jako pierwsza wyskoczyła z całą tą sprawą... czy jak to tam nazwać.
   " Dziewczyna najpierw robi pierwszy krok, później czeka aż pójdziesz za nią, więc robisz to... później sprawa stoi w miejscu, dziewczyna się cofa, ty zostajesz, czekasz aż wróci po czym sam się oddalasz, następnie ona cię znowu dogania - ku twojemu zadowoleniu - przy okazcji teraz już się zakochujesz bo myślisz że jej zależy. I jak już wydaje się że to jest to i chcesz żeby już tak było to ona jak na złość kurwa jego mać się wycofuje - i tak sobie chodzicie w tył i w przód, ona się bawi bo tłumaczy się niepewnością swoich uczuć, a ty sie bujaj. Ona może być niepewna a ty musisz czekać .. i tak w kółko. "  - cytat z mojego dobrego kolegi podczas naszej ostatniej rozmowy. Ciekawie to ujął, ale trafnie. Oprócz tego właśnie kolegi, mój ulubiony "Er" .. to pomagała mi jeszcze "A" o której było już wcześniej, porozmawiałem z nią sobie ostatnio szczerze, i było fajnie. 
   No i ostatecznie niby nie jesteśmy razem, ale sam już nie wiem. Do przerwy świątecznej jakoś się to ustabilizowało (nie licząc naszych wspólnych wagarów i tego wypadu dwa dni wcześniej. Swoją drogą w pewnym momencie poczułem się jak w filmie, dziewczyna ucieka z twojego mieszkania a ty za nią gonisz). Ale później to już się całkiem pogubiłem. Dostawałem różne dziwne smsy (może nie dziwne, ale nie pasujące do całej sytuacji). Z jednej strony twierdzi, że nie możemy być razem - blaa, blaa, blaa. A z drugiej, wysyła całkiem sprzeczne sygnały, które jednak myślę, że są jednak dość istotne - chociaż twierdzi inaczej. Próbuje się wymigać od swoich prawdziwych uczuć ? Nie wiem, ale tak to jakoś wygląda. Może nie potrafi się przyznać do paru rzeczy i próbuje to zwalczyć. W każdym bądź razie po świętach chyba całkiem zmieniła nastawienie i zamkęła się bardzo w sobie. Być może rzeczywiście zgubiłem ten klucz o którym mówiła, mówiła w dosłownym sensie - ja jednak od razu pomyślałem o jego znaczeniu przenośnym. Pewnie, specjalnie wyrzuciła ten "klucz" i teraz niechce go oddać żadnemu facetowi... [?]

Przez pewien moment, na początku myślałem że go mam, i że pasuje on idealnie.. myśleliśmy przeznaczenie, ale pewnie nie. Mam wrażenie, że jesteśmy do siebie bardzo podobni a zarazem całkiem inni, w każdym bądź razie, że się uzupełniamy, i tak też jest. I wszystko wyglądało tak jakbym wracał po długiej podróży do swojego ukochanego domu otwierając drzwi i tam mógł po tej męczącej podróży odpocząć. W pewnym sensie tak było/jest. Gdy ją widze i z nią przebywam to odpoczywam po tej podróży którą jest chociażby szkoła.. - chociaż tam też ją widzę, ale to nie to samo, wśród ludzi jest całkiem inaczej. No nic poprostu ją kocham i tyle.. 




Rok oceniam... no własnie jak go ocenić ?
Nie mam pojęcia. Wiele się zmieniło w tym roku, myslę że dojrzałem do wielu rzeczy. Znalazłem pare odpowiedzi na wiele z moich pytań, ale znalazłem też dużo nowych pytań. W tym roku może jakaś część z nich też się rozwiąże.
A pozatym to w tym roku jakoś wyjątkowo się zaprzyjaźniłem z muzyką i to ona pomagała mi w tych momentach.


Chciałbym żeby ten nastepny, 2012 był poprostu lepszy od poprzedniego i może ude mi się w nim osiągnąć szczęście i spokój ducha, którego ostatnio mało u mnie. Wydostanę się z tego chaosu i ciągłych wachań nastrojów. Zdam maturę, pójdę na studia.


A zaczął się on najlepiej jakby tylko mógł - dzisiejszy poranek był w pewien sposób niezwykły. Bo co może być lepszego w obudzeniu się u boku najpiękniejszej kobiety ? Jeżeli cały rok miałby być jak ten poranek noworoczny to jestem zdecydowanie za !




Zatem zacznijmy ten rok i już :)



2 komentarze:

  1. Jejku; przesyłasz tyle negatywnej energii, że wystarczy jej do zapełnienia stadionu piłkarskiego. Dlatego podtrzymuję kilka ostatnich zdań postu :P głowa do góry i z uśmiechem na twarzy :D
    Specjalna rada: omijaj wzrokiem problemy, patrz na pozytywy. Nawet wymienianie przez Ciebie rzeczy, które wydarzyły się w 2011 jest zdominowane przez negatywną ikrę :P
    Uśmiechnij się !!!! :)

    :) Nashi
    http://nashi-somewhereinsideme.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. wydaje mi się, że mimo kiepskiego roku to zakończyłem całość w miarę pozytwnie :) i myślę, że ten rok może być lepszy, a napewno będzie przełomowy.
    A te wszystkie negatywne myśli to tylko ujawniają się gdy za dużo myślę i wszystko się przypomina.
    A co do problemów to jakoś mimo że je odrzuciłem to dalej się gdzieś koło mnie kręcą , ale odrzuciłem je i już !
    Wypisałem też pozytywne rzeczy tego roku, takie małe i może nie istotne .. ale małe rzeczy też potrafią cieszyć :)

    Dzięki za komentarz !

    OdpowiedzUsuń